Jakiś czas temu mój ostro styrany organizm, zakomunikował mi, że najwyższy czas na zmiany. Cukrzyca, nadciśnienie, „lekka” nadwaga…. i ciało zaczęło się „sypać”. Niestety zdrowy rozsądek sprzedałem dawno temu, na dodatek jestem z natury leniwy, nie lubię wysiłku fizycznego, moja dieta oparta była w 99.99% o mięcho, im bardziej tłuste tym lepiej.

Na szczęście pojawił się odpowiedni bodziec, który w połączeniu z bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności, doprowadził do sporej zmiany w moim życiu. Zmiany na lepsze.
Bodźcem do zmian była informacja o skażeniu linii produkcyjnej leku o nazwie Metformina, substancją wywołującą i przyspieszającą rozwój nowotworów. Po cholerę taka substancja w ogóle powstała? Po to żeby szybciej wywoływać nowotwory u szczurów laboratoryjnych, na których testowane są tzw. leki na raka.
Skażenie wykryto o ile pamiętam w Chinach, USA i Niemczech. Słyszeliście o tym? Nie? Wcale mnie to nie dziwi, bo poza uspokajającym komunikatem od strony rządowej („no u nas nie wykryto, proszę się na zapas nie martwić”, „proszę się udać do lekarza pierwszego kontaktu, przepisze inne leki, których mamy pod dostatkiem”), media praktycznie temat olały (info chyba w jednej gazecie, krótko w jakiejś stacji radiowej, chyba RMF i serwisie internetowym). W mediach niezależnych/prywatnych też była cisza, z wyjątkiem niezastąpionego Atora z kanału YT, Videoprezentacje, z którego właśnie ja dowiedziałem się o aferze.
Aktualnie sprawa przycichła, nikogo już nie interesuje. A ci, którzy nażarli się rakotwórczego gówna niech się sami martwią.
Ok, Metformina którą sam żarłem jak landrynki o smaku cytrynowym (uwielbiam) prawdopodobnie jest zatruta, a nawet jak ją brałem to poziom cukru we krwi jaki miałem i tak grubo przekraczał normę.
Było o bodźcu, teraz o zbiegu okoliczności. W tym samym czasie, miałem okazję porozmawiać z mężem siostry ciotecznej, którego mama, osoba w podeszłym wieku, także boryka się z zaawansowaną cukrzycą. Na tyle zaawansowaną, że konieczne było zastosowanie zastrzyków z insuliną.
Przynajmniej do czasu, aż jej syn, czyli Sławek, sam nie postanowił zająć się dietą oraz ogólnym stanem zdrowia swojej mamy. Nie będę się w tym momencie wdawał w szczegóły, napisze tylko tyle, że po pewnym czasie jego mama nie musiała już wstrzykiwać sobie insuliny, ani brać jakichkolwiek leków na cukrzycę.

Bajki? No ciężko w to uwierzyć, ale miałem okazję ją zobaczyć i porozmawiać osobiście. Pamiętałem ją sprzed kilku lat i muszę przyznać, że teraz wyglądała zdecydowanie zdrowiej, choć w jej wieku, każdy kolejny rok to naprawdę dużo. Poza tym dlaczego Sławek, moja rodzina miał by mnie okłamywać? Nie było by w tym sensu.

Dlatego praktycznie od razu zdecydowałem się wprowadzić w moje życie pewne zmiany. Część bardzo radykalnych, część niewielkich. I uwaga, bo teraz będzie coś co sporo z Was może już podejrzewać…

Radykalną zmianą było całkowite zrezygnowanie z pokarmu mięsnego, oraz w ogóle od zwierzęcego. A zrezygnowałem z niego, właśnie po to aby walczyć z cukrzycą i nadwagą. Żebym dzięki temu nie musiał żreć tych cholernych rakotwórczych tabletek.

Ilu czytających własnie pomyślało „oho, kolejny nawiedzony weganin”? Myślę, że sporo, bo jeszcze niedawno sam bym tak pomyślał i przestał czytać dalej…. Jednak tych, którzy zdecydowali się czytać dalej, zapewniam, że pomimo tego, co obecnie jem a czego nie jem, jestem daleki od „nawiedzenia” i oddania się jakiejś idei żywieniowej. Po prostu aktualnie robię/jem to co dobre dla mojego organizmu i co znacznie poprawiło komfort mojego życia.

Każdy kto mnie zna, kto bywał w moim towarzystwie, wie, że dla mnie jedzenie to było mięso, mięso i tylko mięso. Reszta się nie liczyła. Reszta była złem. Smakowało mi tylko mięso. Jak kiedyś próbowałem przejść na wegetarianizm, to po dwóch tygodniach wszędzie widziałem krew, wnętrzności, tatara, kotlety, ludzie wyglądali smakowicie, miałem mord w oczach. Pomógł posiłek składający się z siedmiu różnych mięs. Góry mięs.

No to jakim cudem mogło mi się udać zrezygnować z ukochanego mięska teraz? Sam nie wiem, ale się udało.
Z dnia na dzień zrezygnowałem z mięsa i jakiegokolwiek pokarmu odzwierzęcego. Koniec z serdelkami, schabowymi, goloneczką. Ale nie tylko. Koniec także z mlekiem, masełkiem, lodami….. itd.

Pewno zastanawiacie się jak to wpłynęło na mój organizm. Pierwsze zmiany odnotowałem po około dwóch tygodniach od wprowadzenia nowej diety.
Poziom cukru z wartości 360 (2h po posiłku) spadł na 270. Na czczo z 230 spadł na ok. 160. Po kolejnych dwóch tygodniach, czyli w sumie miesiącu od wprowadzenia bezmięsnej diety, poziom cukru na czczo pierwszy raz osiągnął granice normy, czyli poniżej 100.
Aktualnie na czczo mój poziom cukru waha się od wartości 87 do 93. Dwie godziny po obfitym posiłku nie przekracza 130-150. Po trzech godzinach od posiłku osiąga poziom poniżej 100. I teraz będzie najfajniejsze: to wszystko bez leków i bez zbytniego wysiłku fizycznego.
Przy okazji ciśnienie także znacznie mi spadło i aktualnie utrzymuje się w granicach normy.
A wiecie jak fajnie się człowiekowi robi jak większość znajomych, którzy nie widzieli mnie od około dwóch miesięcy, mówi na mój widok „Boże jak ty schudłeś!” 🙂

No dobra, to co jem, aby „żyło się lepiej” i dało się wytrzymać bez ukochanego mięska? O tym będzie w następnym wpisie, teraz napiszę tylko, że jem dużo (nie chodzę głodny, wręcz przeciwnie, czuję się wręcz nażarty) i bardzo, bardzo smacznie. Nie tęsknię za mięsem. Nie wykluczam jednak tego, że od czasu do czasu pochłonę jakąś krwawą ofiarę, utopioną w tłuszczyku, i obficie popiję to wszytko ukochanym mlekiem. Tyle, że na razie, od już ponad trzech miesięcy nie czuję takiej potrzeby. Za to ślinka mi cieknie na myśl o brokule…..

No właśnie, o tym jak przyrządzić smakowitego brokuła, będzie w następnym wpisie 🙂